środa, 10 października 2012

They've crossed the line. I

Cześć.
Długo się wahałam przed założeniem kolejnego bloga z opowiadaniami. Poprzedni taki wybryk pochłonął mnie bez reszty na tyle, że miałam poważne problemy w szkole. Jednak wybrnęłam z tego obronną ręką i ostatnio naszło mnie, aby znów coś pisać. Źle się czuję pisząc teksty powstałe od początku do końca w mojej wyobraźni, dlatego po raz drugi wzięłam się za Fanfiction.
Dlaczego Larry? Bo fanką jestem od długiego czasu, a shippowanie homoseksualistów jest moim hobby. :)
Ten tekst, który za chwilę będziecie mogli przeczytać, pierwotnie miał być krótkim oneshotem, jednakże zawsze miałam z takowymi kłopoty, więc będzie opowiadanie.
Nie wiem na ile rozdziałów, to wszystko zależy w szczególności od czytelników. Opowiadanie tak czy siak skończę, jednak gdy nie będę wiedzieć, że ktokolwiek to czyta, usunę bloga i tekst nie będzie nigdzie publikowany.
Koniec moich wywodów, zapraszam do czytania. :)

Niebo wciąż było ciemne, ozdobione przez kilka pojedynczych gwiazd, które powoli także wygasały. Było bezchmurnie, jednak panujący nastrój powodował wyobrażenie, jakby granatowe niebo usłane było burzowymi obłokami. Świecące latarnie wywoływały od razu ponury humor u nielicznych przechodni, którzy postanowili wybrać się na spacer o tej porze.
Młody chłopak siedział na beżowej kanapie z kubkiem gorącej herbaty w ręku i patrzył na to wszystko przez duże okna zajmujące całą ścianę na przeciwko. Obudził się z niespokojnego snu i nie dawał rady na powrót zasnąć, więc postanowił posiedzieć tutaj i zmęczyć się na tyle, aby znów móc pójść do sypialni. Tak więc obserwował ludzi przechodzących przez park i z całych sił starał się, aby nie myśleć. Ostatnio nie wychodziło mu to za dobrze, ba, w każdym przypadku było źle, więc próbował zwyczajnie nie skupiać się na swoich myślach. Umysł jednak nie współgrał z jego wolą, ponieważ co chwilę przywoływał kiedyś wypowiedziane słowa, sytuacje i momenty, o których bynajmniej nie chciał pamiętać.
Po chwili otępienia, kiedy to nie był w stanie dalej walczyć, potrząsnął gwałtownie głową i wypił ostatni łyk zimnej już herbaty. Zawiązał mocniej szlafrok wokół pasa, spojrzał jeszcze raz na niebo, na którym nie mieniła się już żadna gwiazda. Tak jak wcześniej sądził, na granatowym wciąż sklepieniu kłębiły się już potężne, ciężkie chmury zwiastujące deszcz. Westchnął i powłóczył nogami w kierunku kuchni, gdzie cicho wstawił kubek do zlewu i przelotnie spojrzał na kalendarz przyczepiony do lodówki mając nadzieję, że jakimś cudem jego plany na dzień jutrzejszy się zmieniły. Upewniwszy się, że jednak wszystko jest tak samo, miał wielką ochotę w coś uderzyć, ostatecznie jednak opanował się i ograniczył do cichego przekleństwa pod nosem. Skierował się w stronę sypialni i już miał dłoń na klamce, gdy przypomniał sobie, że przecież śpi u siebie. Przeklnął po raz kolejny i wszedł do swojego pokoju obok, głośno trzaskając drzwiami. Chociaż w ten sposób mógł dać upust swojej frustracji.
***
- Hej, wstawaj już - jakiś uporczywy głos, aczkolwiek miły dla ucha, próbował wyciągnąć go z łóżka. Louis jednak równie uporczywie przewracał się z jednego boku na drugi, marudząc coś pod nosem i próbując naciągnąć na uszy kołdrę.
- Masz zaraz spotkanie, spóźnisz się - czyjeś dłonie coraz agresywniej ciągnęły za ciepły materiał aż w końcu miękka kołdra znalazła się na ziemi obok.
- I co z tego, zmęczony jestem - wyjąkał Louis i nie otwierając oczu, próbował po omacku znaleźć materiał. Do jego uszu doszło głośne westchnienie, a zaraz po nim nastąpiły słowa, które zaraz po pocałunku na dzień dobry potrafiły równie szybko wyciągnąć go z ciepłego i wygodnego łóżka.
- Zrobiłem jajecznicę - krzyknął z kuchni Harry i z delikatnym uśmieszkiem nasłuchiwał, jak jego przyjaciel pośpiesznie się ubiera.
Gdy siedzieli już przy stole atmosfera była tak gęsta, że można ją było nożem kroić. Jedynym dźwiękiem były sztućce uderzające o talerz oraz nerwowe oddechy chłopaków. Louis spojrzał spod byka na Harry'ego, który z udawanym spokojem jadł śniadanie.
- Kiedy będę mógł wrócić do sypialni? - zapytał rozmasowywując kark. Prawdziwej sypialni oczywiście nie mieli, w domu były jedynie ich osobne pokoje, jednak z jednym z nich wiązało się wiele cudownych momentów i to tam zazwyczaj sypiali razem. Sypiali, ponieważ teraz Louis wrócił do swojego pokoju.
- To nie ode mnie zależy - powiedział sztywno Harry i znów zapadła niezręczna cisza.
- Nie uważasz, że zachowujemy się jak stare małżeństwo? - spytał przerywając niewygodną ciszę i zdenerwowany czekał na odpowiedź.
- Nie, ponieważ nie jesteśmy małżeństwem - odparł ponuro nawet na niego nie patrząc.
- Ale przecież... - próbował jeszcze jakoś to załagodzić i z całej siły błagał, aby nie usłyszał słów, które dołączą do kolekcji tych niechcianych i będą szumieć mu w głowie jeszcze przez długi czas.
- Parą też nie jesteśmy. Ani nie jesteśmy małżeństwem, ani w związku, ani w ogóle. Spóźnisz się na spotkanie, Louis - oznajmił sztywno spoglądając na zegarek.
A błagania chłopaka o niechcianych słowach szlag jasny trafił.
- Nic się jej nie stanie, jak chwilę poczeka - mruknął pod nosem i przewalał jajecznicę po całym talerzu.
- A potem będą zdjęcia w tabloidach, jaki to z ciebie niewdzięczny chłopak, że każesz dziewczynie na siebie czekać.
- Czy ty z premedytacją pchasz mnie w jej ramiona zamiast walczyć czy zrobić cokolwiek?! - warknął poirytowany i wstał od stołu, patrząc wyzywająco na przyjaciela po drugiej stronie, który teraz również porzucił swoją uwagę jedzeniu i dokładnie mu się przyglądał.
- Tak - kolejne słowo do kolekcji i Louis wiedział, że więcej nie zniesie.
- Zajebiście - oznajmił z nerwowym śmiechem. - Zajebiście, naprawdę - powtarzał wciąż i wciąż i pośpiesznie zakładał buty, aby jak najszybciej wyjść. Zatrzasnął za sobą drzwi akurat w momencie, gdy bezradny Harry zrzucił talerz z niedokończoną jajecznicą na podłogę i ukrył twarz w rozedrganych dłoniach.
***
- Znów się spóźniłeś. Harry nie chciał cię wypuścić? - Eleanor zaśmiała się promiennie i odgarnęła włosy z twarzy. Ponura mina Louisa wcale nie powodowała, że El także stawała się smutniejsza, wręcz przeciwnie. Uśmiechała się jeszcze szerzej, aby swoim dobrym samopoczuciem zarazić swojego chłopaka. Na próżno. Louis chwycił ją za dłoń i bez słowa wyjaśnień skierował się w stronę sklepu.
Siedział na wygodnej kanapie w luksusowym butiku, podczas gdy Eleanor krążyła między wieszakami i co jakiś czas pokazywała mu ubrania dla siebie jak i dla niego. Chłopak jednak poza zdawkowymi opiniami nie reagował, ponieważ zajęty był przeglądaniem internetu. Czytał znudzony wiadomości od fanów i czasem odpowiadał, gdy któraś była czymś więcej niż tylko zwyczajnym spamem.
***
- Nie jesteś głodny? - zapytała dziewczyna gdy siedzieli już w małej kawiarni nieopodal. Ze smutkiem patrzyła na swojego chłopaka, który ciasto od siebie odsunął i sączył jedynie sok. - Zjedz coś, proszę.
- Nie mam ochoty - odparł i celowo unikał jej wzroku. - Muszę zaraz wracać. Odprowadzić cię do domu?
Dziewczyna zdezorientowana patrzyła chwilę na Louisa, jednak postanowiła o nic więcej nie pytać i powoli skierowała się w stronę wyjścia.
Całą drogę milczeli i gdyby nie to, że trzymali się za ręce, nikt nie pomyślałby, że autentycznie są parą. Co jakiś czas fanki zatrzymywały ich, aby zdobyć autograf i zrobić sobie zdjęcie. Chciały także trochę z nimi porozmawiać, jednak markotny Louis zbywał je półsłówkami i po chwili dziewczyny same odpuszczały rozumiejąc, że ich idol nie jest w nastroju.
Gdy byli już pod domem, Louis zdenerwowany patrzył wokół siebie. Eleanor natomiast uśmiechała się i poprawiała kosmyki włosów, które przez wiatr plątały się po jej twarzy.
- Zobaczymy się jutro? - zapytała i trzymając chłopaka za dłonie, pocałowała go delikatnie. Louis jednak natychmiast to przerwał gdy zauważył błysk flesza.
- Świetnie - syknął pod nosem i puścił jej dłonie.
- Och, przestań, to przecież nic takiego - odparła i ucałowała go jeszcze raz, po czym oddaliła się w stronę mieszkania. Chłopak chwilę za nią patrzył i westchnął bezradnie. Czas wrócić do domu i do swoich własnych problemów.
***
Z sercem na ramieniu wszedł cicho do mieszkania i równie cicho zamknął za sobą drzwi. Ostrożnie odwiesił klucze na przeznaczony ku temu mały haczyk i odłożył płaszcz na krzesło. Westchnął ponownie i zamarł w bezruchu, nasłuchując czy Harry jest w domu. Nic jednak nie słyszał i sam zaczął się zastanawiać czy to dobrze świadczy. Raz kozie śmierć, pomyślał. Wszedł do mieszkania i zasiadł na sofie w salonie. Naprawdę już myślał, że jego przyjaciel gdzieś wyszedł, lecz głośne przekleństwo i gwałtowne trzaśnięcie drzwiami znaczyło, że jego współlokator jednak w domu przebywa. Louis natychmiast wstał, jednak nie zdążył nawet zrobić kroku w stronę pokoju, ponieważ na środku salonu stał równie przerażony Harry, który jedną dłonią uciskał drugą, a pomiędzy palcami powoli wypływała krew.
- Kurwa - syknął nagle Harry i pobiegł w stronę łazienki. Louisa ogarnęło przerażenie i przez moment nie miał pojęcia, co powinien zrobić, potem jednak podążył szybko za przyjacielem.
- Coś Ty zrobił, idioto?! - warknął na niego, stojąc obok nad umywalką i patrząc, jak krew miesza się z wodą i ucieka do rur. Nie mógł na to patrzeć, więc odwrócił wzrok i patrzył na twarz przyjaciela. - Boli? - spytał Louis zaniepokojony.
- Nie, tak. Co cię to właściwie obchodzi? - zapytał wkurzony i wyjął zdrętwiałą od zimnej wody rękę spod natrysku, jednak krew nadal się delikatnie sączyła.
- Dużo. Daj dłoń - Harry początkowo nie chciał, jednak dał za wygraną i pozwolił, aby Louis pomógł mu obwiązać dłoń bandażem. -  Wystaczy większy plaster. Chodź do kuchni.
- Nie chcę.
- Nie zachowuj się jak idiota i chodź - powiedział niezbyt miło Lou i poszedł, nie zważając na to czy jego przyjaciel za nim podąża. Niemniej jednak miał nadzieję, że nie będzie musiał go przekonywać, bo nie miał na to żadnej ochoty.
Podczas gdy w kuchennych szafkach szukał plastrów, Harry siadał na krześle i co jakiś czas ściągał prowizoryczny opatrunek z papieru toaletowego, aby sprawdzić, czy krew zaczęła już krzepnąć.
- Nie potrzebuję już plastra - odparł i chciał wyjść, jednak Louis klęknął tuż przed nim i na jego kolanach położył zranioną dłoń wierzchem do góry, przyglądając się z zainteresowaniem.
- Czemu tak patrzysz? - jednak chłopak nie odpowiadał. - Sprawdzasz, czy nie mam żadnych ran na nadgarstku? - zapytał zirytowany i gdy zauważył smutny wzrok chłopaka, wybuchł nerwowym śmiechem i pośpiesznie zabrał dłoń.
- Naprawdę uważasz mnie za takiego idiotę? - widział, że Louis chce coś powiedzieć, lecz mu na to nie pozwolił. Był zbyt wzburzony. Wszystko zachowywał dla siebie, niczym się nie dzielił. Nie mówił przyjacielowi o swoich uczuciach, o tym jak bardzo boli go, gdy on wychodzi ze swoją dziewczyną. To przecież powinien być on, Harry, ale nie! Przecież nie mogą, to by źle wyglądało.
- Nie jestem na tyle głupi, aby zrobić sobie krzywdę przez ciebie, zapamiętaj to sobie. Cokolwiek byś nie zrobił, nigdy nie sprawisz, abym chciał się zabić. Ty masz dziewczynę, a ja jestem sam. Przecież jesteśmy dla siebie nikim, prawda? - skończył i dopiero zorientował się, że powiedział zbyt wiele. Wyszedł do salonu, ponieważ załamany Louis to było dla niego zbyt wiele. Nie chciał na to patrzeć. Nie miał siły na to patrzeć.
Usiadł na kanapie, rękoma otoczył nogi i patrzył przed siebie, starając się nie myśleć, co teraz z nimi będzie.
Louis nie klękał już co prawda obok krzesła, jednak osunął się na ziemię i siedząc przy szafce kuchennej zastanawiał się, co powinien zrobić.
Owszem, kłócili się co raz częściej, jednak nigdy nie doszło do tak mocnych słów. Im dłużej trwał w związku, tym częściej nie potrafili się dogadać. Kłótnie wybuchały przy praktycznie każdej okazji, pociągając za sobą nieprzyjemne konsekwencje. Teoretycznie był dorosły, lecz w praktyce nie mógł samodzielnie podjąć żadnej decyzji, co autentycznie zżerało go od środka. Postanowił wstać i pójść wszystko wyjaśnić, bo niepewność wprawiała go w osłupienie.
- Może porozmawiamy? - szepnął, stając tuż obok kanapy. Harry nawet nie podniósł na niego wzroku, jednak przesunął się na drugi koniec, robiąc w ten sposób miejsce Louisowi. Chłopak usiadł i przez chwilę obserwował przyjaciela. Wiedział, że ten rozmowy nie zacznie, więc głęboko westchnął i obmyślał, co powinien właściwie powiedzieć.
- Naprawdę sądzisz, że jesteśmy dla siebie nikim? - spytał cichutko i zamknął oczy. Bał się usłyszeć odpowiedź.
- Nie widzę innej możliwości - odparł również szeptem i podniósł wzrok, patrząc prosto na Louisa, który właśnie otworzył oczy.
- Harry...
- Nie widzisz tego, że wszystko się sypie? Już nie jesteśmy... tak blisko - powiedział łamiącym się głosem, wahając się przy ostatnich słowach.
Dopiero teraz to stało się prawdziwe. Już od dawna nie rozmawiali tak szczerze i choć wzór tej rozmowy od dłuższego czasu kłębił się w ich głowach, to jednak dopiero po usłyszeniu tego głośno, stały się one prawdziwe.
- A próbowałeś czegoś, aby to zmienić?
- To jest w moim interesie? Ja mam cokolwiek naprawiać? - jego głos stawał się coraz bardziej donośniejszy. W końcu wstał i z góry patrzył na przyjaciela, ciężko oddychając. - Louis, do cholery! To nie ja mam dziewczynę!
- Harry, przestań - powiedział zlękniony i nie wiedział, gdzie podziać wzrok. Bał się patrzeć na chłopaka na przeciwko. Jego oczy były szeroko otwarte, a postawa przedstawiała kogoś groźnego. To nie był ten sam Styles, który był zawsze dla niego oparciem.
- To może ty przestań okłamywać sam siebie?! Jesteś albo ze mną, albo z nią! Musisz w końcu wybrać, bo ja nie mam zamiaru tkwić dłużej w tym chorym trójkącie!
Louis wstał. Chłopaków dzieliły teraz centymetry. Gdyby ktoś obiektywnie na nich spojrzał, mógłby pomyśleć, że albo zaraz zaczną się całować, albo rzucą się sobie do gardeł. Chłopakom jednak ani przez myśl nie przeszła pierwsza opcja.
- Odkąd tylko jesteśmy w tym pieprzonym zespole, nie mogę samemu podjąć jakiejkolwiek decyzji! Nie mogę o niczym zadecydować, zrozum to! - warknął groźnie i mierzył go wzrokiem.
- Czyli to koniec, tak? - spytał Harry odrobinę spokojniej po ogromnie długiej chwili, podczas której jedynymi dźwiękami w pokoju było tykanie naściennego zegara oraz ich krótkie, przyśpieszone oddechy. Styles obawiał się odpowiedzi, jednak chciał ją usłyszeć. Chciał wiedzieć, na czym stoi. Będąc dokładniejszym, czy w ogóle będzie na czymkolwiek stać, bo szczerze nie wyobrażał sobie, co będzie potem, jeśli odpowiedź nie będzie pozytywna. Jednak ani taka, ani negatywna nie nadchodziła, więc postanowił znów się odezwać.
- Larry Stylinson jednak nie istnieje, tak? Och, to się fanki zawiodą. Wypadałoby przynajmniej je poinformować - powiedział sarkastycznie i ledwo pohamował się przed uderzeniem chłopaka na przeciwko. Jego milczenie było okrutne.
- Skoro tak mówisz - syknął Louis przez zęby i odwrócił się na pięcie, kierując się w stronę łazienki.
Zamknął za sobą drzwi i przez chwilę chodził w kółko. Wplótł palce we włosy i próbował się uspokoić, jednak wciąż nerwy brały nad nim górę.
W końcu usiadł na brzegu wanny i wyjął z kieszeni telefon. Zawsze gdy był zdenerwowany lub podłamany, lubił czytać wiadomości od ludzi, którzy ich wspierali. Za każdym razem gdy żałował powstania tego zespołu, co przyniosło mu tyle problemów, lubił czytać i wiedzieć, że komuś na nich zależy, że dzięki nim coś w życiach fanów zmieniło się na lepsze. Miał już zamiar wyjść i przeprosić Harry'ego, gdy zauważył kolejną wiadomość. Rzadko to robił, ale postanowił na nią odpisać.
"Tak się składa, że Larry to największa bzdura, jaką kiedykolwiek słyszałem." Zastanawiał się chwilę nad wysłaniem, postanowił jenak jeszcze coś dopisać. "Jestem szczęśliwy, dlaczego nie możecie tego zaakceptować". Wysłał wiadomość i z przerażeniem patrzył, jak liczba odpowiadających gwałtownie rośnie. Myślał jeszcze, aby to skasować. Ale nie było czemu zaprzeczać. W końcu Harry sam to przyznał.


Jeśli ktokolwiek chciałby się ze mną skontaktować, proszę pisać w komentarzach, a podam Wam twittera lub coś innego. Piszcie również swoje uwagi, zażalenia i wszystko inne. Każdy komentarz jest miły. :)

4 komentarze:

  1. Ok, więc jestem. Już groźba na początku, że możesz usunąć bloga, zmusiła mnie do postanowienia komentowania xD
    Zbyt głęboko w fandomie jeszcze nie siedzę, to pierwsze takie opowiadanie jakie czytam... Ale ten początek naprawdę mi się podoba. Twój styl podziwiam od dawna, więc z tym problemu nie mam, a opowiadanie może być ciekawe... W każdym bądź razie, zaręczam, że będę czytać! Komentować raczej też, nie lubię być ninją ^.^ Czekam na następny rozdział :3

    OdpowiedzUsuń
  2. O MATKO O MATKO O MATKO O MATKO CHCĘ WIĘCEJ PROSZĘ. *___________*
    Nie jestem jakąś specjalną shipperką homo, ale ten blog.. o matko. Chcę następny rozdział. Już. teraz. Dzisiaj. Zaraz. Szybko. ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Jej, jej, jej! Nie ma NAWET takiej opcji żebyś usuwała bloga! Ja na pewno będę czytać. Twój styl pisania jest po prostu wspaniały, zakochałam się. Przeczytałam ten rozdział i mogę spokojnie powiedzieć, że bloga już zaliczam do swoich ulubionych, bo i fabuła na pierwszy rzut oka wydaje się ciekawa to na dodatek TEN styl pisania! Palce lizać :D Ok, co do samej treści: podoba mi się, że na samym początku nie jest tak kolorowo, słodko i do porzygu, lubię taki klimat lekkiego napięcia. Naprawdę, czytając to, siedziałam jak głupia z oczami wlepionymi w monitor i tylko pożerałam tekst. Nie wiem, co bym tu jeszcze mogła naskrobać, śpiąca jestem, więc mam nadzieję że tyle cię zadowoli. Życzę weny przy pisaniu dalszych rozdziałów, bo ten jest cudowny :3 ~ Nath

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet nie wiem co powiedzieć. Jest boski i tyle. ;*

    OdpowiedzUsuń

Destroya

Piszę odkąd tylko pamiętam. Od ponad roku dzielę się tym z innymi i z przerażeniem stwierdzam, że są ludzie, którzy moją pracą są zachwyceni. Blog o Larrym Stylinsonie będzie kolejnym, przez który zawalę szkołę. Ale cóż poradzić? :)